sobota, 7 kwietnia 2012

Umyj okna dla Jezusa.

Tegoroczne święta wielkanocne wywołały we mnie tak wielką falę negatywnych uczuć, że nie wytrzymałam i postanowiłam zacząć wylewać woje żale w internecie. Pomysł hejtującego wszystko bloga zrodził się w mojej głowie już lata świetlne temu ale dopiero dziś stało się coś co skłoniło mnie do wcielenia tego pomysłu w życie.

Po pierwsze, nie żebym była jakaś szczególnie wierząca, czy coś. Generalnie pierdoli mnie ta cała szopka z świętem wielkanocnym, o którym w sumie wiem tylko tyle, że nie mogę jeść mięsa przez dwa dni, przez co mam na nie jeszcze większą ochotę. Po drugie nie mam na celu obrażania kogokolwiek. To są moje przemyślenia, z którymi nikt zgadzać się nie musi. Ja po prostu tak mam. Hejtuję wszystko.

Ale wracając do początku. Tegoroczne święta wkurwiają mnie od samego początku. Czyli od jakiegoś tygodnia, kiedy trzeba było umyć pierwsze pierdolone okno. Co roku wmawiam sobie, że te porządki to tak wiosennie, bo ładna pogoda się robi, bo słoneczko po oczach napierdala, bo to bo tamto. Ale kurwa nie w tym roku. Na dworze szaro, buro, mokro, zimno. Wniosek, więc nasuwa się tylko jeden. W myśl mądrego obrazka, który pojawił się już chyba z dwa lata temu MYJEMY OKNA DLA JEZUSA.


Ale nie tylko to. Zapierdalamy z odkurzaczem po całym domu, tylko po to by po chwili powtórzyć to z mopem. Potem ze ścierką, szczotką, tym i tamtym. Wpierdalamy się w najmroczniejsze szczeliny naszych mieszkać, o których istnieniu zapomnieliśmy tylko po to żeby pozbyć się stamtąd najdrobniejszych pyłków. Cały rok mógł by kurwa burdel w domu ale nie dzisiaj, nie teraz. Teraz jest kurwa wyjątkowa sytuacja, jakiś pierdolony kod czerwony. Umyj okna albo będziesz smażyć się w piekle na wieki. 

Wbrew pozorom to jednak nie "wiosenne porządki" wkurwiły mnie prawie do granic możliwości a wizyta w kościele. Ta ze święconką. Jak wiadomo msza ta trwa około 10 minut, przynajmniej w moim kościele. Tak więc cóż takiego mogło się w tym czasie wydarzyć... Otóż, pierdolca dostałam praktycznie po 10 sekundach. Po wejściu do środka i zajęciu miejsca(stojącego oczywiście, bo siedzące były zajęte przez te stare baby, które rezerwowały miejsca obok siebie dla swoich koszyczków...Nie to, że polowa ludzi mogłaby usiąść, gdyby kurwa wzięły łaskawie koszyczki na kolana) moim oczom ukazał się widok około 60 letniej kobiety z włosami koloru świeżej śliwki. Fiolet tak nakurwiał mi po oczach, że dopiero wrzask jakiegoś bachora wybił mnie z transu. Tak, kocham to. Rozpieszczone dzieciaki, które biegają po całym kościele śmiejąc się i wrzeszcząc w wniebogłosy. A co na to rodzice ? No kurwa nic. Głaszczą po główce i spokojnie uciszają. O ile mnie pamięć nie myli ja dostałbym wpierdol za coś takiego. Będąc w ich wieku rzecz jasna. Cóż. Następny bachor należał do dość ekscentrycznej pary, gdzie mężczyzna był typowym harlejowco - metalem, kobieta natomiast lalką babrbie. A co robiło dziecko ? Biegało do ołtarza i z powrotem przez cały czas trwania "mszy". To była moja pierwsza wizyta w kościele od roku i wiem, że długo tego nie powtórzę. Wiele czasu nie minęło a wszystko stało się jakieś takie bez znaczenia. Kościół w żaden sposób nie zabija już patosem, nie jest miejsce na wyciszenie się a jedynie wielkim pomieszczeniem, w którym odbijają się wrzaski jakiś rozpieszczonych dzieciaków. 

Pomijając księdza, który też już chyba ma wyjebane. Pierwszy raz spotkałam się z tym, by ksiądz rzucał komentarze podczas święcenia. "Proszę, poświęcimy wszystkie jajeczka, wszystkie babeczki i wszystkie czekoladki." Aż zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu murzynów. 

Można by dodać do tego wszystkiego wkurwiającą atmosferę w domu, ale myślę, że to rozprawka na kolejny temat, który być może będzie stricte o rodzinie. Tymczasem wesołych świąt, oby minęły Wam spokojniej niż mi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz